poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Fish pedicure czyli rybki :)

Twarz umyłam nową gąbką (ale ona jest fajna! *.*), na włosach nowa Alterra (paachnieeee!) na twarzy Ava z karotenem (PAAACHNIEEE!). Pora na rybki :)


Czym są rybki garra rufa większość wie. Kto nie wie - rybki te wsuwają naskórek. Naturalnie żerują na większych rybach. Nienaturalnie - żerują na naszych stopach ;) Rybki nie mają ząbków, tylko przyssawki i tymi przyssawkami wsuwają.

Garść informacji higieniczno-praktycznych
Ponoć istnieją kontrowersje - rybki mają niby zarażać, przenosić choroby skóry. Woda, w której pływają rybki jest cały czas filtrowana (i przepuszczana przez kilka różnych filtrów). Dodatkowo akwarium jest oświetlone światłem UV, które zabija 99.9% nieładnych rzeczy. Jeśli ktoś się boi grzybicy - cóż, mi stóp nikt nie sprawdzał, ale filtry i UV do mnie przemawiają. Przed zabiegiem musimy tylko umyć stopy (tam gdzie byłam do tego celu stało sobie mydło Carex) i łydki jeśli mamy na nich jakiś balsam.

A jak było?
Po dotarciu na miejsce dostałam jednorazowe japonki, ręczniczek i kranik pod którym miałam umyć sobie stopy. Dalej podreptałam do akwarium. Włożyłam stopę i O matko, jakie to śmieszne! Moim zdaniem rybki obsiadające nagle stopy są miziające i przyjemne ;) Gdybym nie wiedziała, że to rybki myślałabym, że mam stopy w jacuzzi i to takie miziające bąbelki - to dokładnie takie samo uczucie. Tutaj garść anegdot: 1. ponoć niektóre klientki mają takie łaskotki, że przez kilka minut nie mogą się przestać śmiać. 2. Pewna pani tak się przestraszyła, że wyszarpnęła nogę z akwarium... razem z kilkoma rybkami...
Całość trwa 30minut, po zabiegu pani osuszyła mi stopy ręczniczkiem. Koniec!

Moja opinia
Było fajnie. Na pewno jest to fajna rzecz w ramach relaksu. Spektakularnych efektów nie zauważyłam, a liczyłam na nie. Szczególnie, że nie mam zrogowaciałych zaniedbanych stóp,  a pedicure robiłam w zeszłym tygodniu. Na pewno nie zapłaciłabym za taki zabieg normalnej ceny. Ja wybrałam się tam z kuponem i taką formę Wam polecam. Jeśli trafię na czymś w stylu grouponu na rybki w niskiej cenie prawdopodobnie wybiorę się ponownie. Ale zaznaczam - spektakularnych efektów nie ma.

Gdzie i kiedy na rybki?
Tutaj moja rada - rybki też się najadają. Dziennie z jednego akwarium mogą skorzystać 4 osoby, bo później rybki są najedzone i leniwe. Dlatego wydaje mi się, że najlepiej wybrać się dość wcześnie, kiedy będą głodne i będą żwawiej pracować. Moje rybki o 14:30 były już chyba trochę najedzone, niektóre sobie po prostu pływały... Dalej - kosmetyczka powiedziała, że w przypadku bardzo zrogowaciałego naskórka powinno się początkowo chodzić co drugi dzień, a następnie dla utrzymania efektu co 2-3 tygodnie. Moim zdaniem bieganie co drugi dzień na coś co kosztuje w normalnej cenie ok. 60zł się raczej nie opłaca. Ale jak kto lubi ;)

Kto był na rybkach? :)

Rossmannowe łowy

Znowu wydałam pieniądze! Wybrałam się na fish pedicure, a w drodze powrotnej wpadłam do Rossmanna.


1. Gabka konjac do demakijażu, oczyszczania i nawilżania - przeczytałam o niej dzisiaj rano na blogu Atqa Beauty. Pomyślałam, że kupię. Może. Pewnie zanim kupię to mi przejdzie i już nie będę aż tak potrzebować. Cóż. To było przeznaczenie, że tego samego dnia wpadłam do Rossmanna i czekała na mnie ostatnia sztuka, prawda?

2. Puder Babydream - ostatnio strasznie chodzi za mną pasta cukrowa. Stosowana jak wosk. Więc puder się przyda. A jak ostatecznie nie będzie mi się chciało z pastą bawić, to puder i tak się przyda, prawda?

3. Szampon Pantene pro-V Nature Fusion - pamiętacie jak pisałam, że nowości Pantene mnie omijają? Chciałam kupić Aqua Light, ale pomyślałam, że nadgonię i kupię coś z Nature Fusion. Bez szaleństw, tą aktualną serię kupię pewnie jak pojawi się coś następnego... ;)

4. Spinki do włosów - brakowało mi czegoś czym mogę spinać włosy kiedy je kręcę. Akurat były idealne. I tanie :D

5. Ecotools Sustainable Moisture Socks - a to taka ciekawostka. Skarpetki są z włókien bambusowych i ponoć krem na stopach ma mi się lepiej wchłaniać. Spodobały mi się. Straszna ze mnie gadżeciara :D Już wyciągałam łapkę po pędzle, ale przypomniałam sobie, że w SP akurat są na promocji.

6. Alterra olejek migdał i papaja - nadszedł czas, żeby przetestować olejki Alterry. Ostatnio ilekroć byłam w Rossmannie, to był jakiś z limonką (chyba?) i jakoś mi się nie widział zapachowo.

7. Maseczki! Bielenda wzmacniająca naczynka i Ava marchewkowa poprawiająca koloryt cery :)

Wieczorem zabieram się do testów!
Znacie któreś z tych kosmetyków? A gadżety? :D

niedziela, 29 kwietnia 2012

Mój szybki sposób na algi :)

Zasiadłam właśnie ze spiruliną na twarzy i uczę się slajdów na kolokwium. W ramach przerwy pomyślałam, że szybko napiszę Wam, jak używam spiruliny :)


Po raz pierwszy użyłam jej zmieszanej z wodą mineralną. Już po chwili wszystko mi straszliwie pozasychało, tu ciągnie, tam napina... Spryskiwałam się w efekcie co chwilę wodą termalną, a jeszcze Paulina mnie straszyła Spryskuj, bo inaczej naczynka Ci popękają! Za drugim razem zmieszałam algi z jogurtem - też źle, też zasycha i ciągnie skórę okrutnie, znowu woda termalna. Aż w końcu przyszło olśnienie. 

Stwierdziłam, że wezmę coś co nie ma szansy tak mocno zaschnąć jak woda i jogurt. Padło na maseczkę nawilżającą Yves Rocher Masque Aqua Tonic z sokiem z winogron. Na szybko powiem, że maseczka jest mocno średnia. Całkiem ładnie pachnie winogronami i ma ładny kolor, ale po jej użyciu nie widziałam spektakularnych efektów. Krzywdy nie robi, ale szału nie ma. 


Algi mieszam właśnie z tą maseczką i jest super - jasne, zasychają, ale nie ma takiego koszmarnego uczucia ściągnięcia i nie mogę ruszyć twarzą... Efekt jest taki sam jak zaschnięta maseczka. Dodatkowym plusem jest to, że winogronowy zapach maseczki zagłusza nietuzinkowy aromat spiruliny.

Macie jakieś magiczne sposoby na algi? :)

sobota, 28 kwietnia 2012

Pobudka na jutro :)

Jak podobał Wam się dzisiejszy dzień? We Wrocławiu było cudownie ciepło, więc biegałam dzisiaj w moim letnim kombinezonie :) O, takim :D


Jakiś czas temu wspomniałam, że kolekcjonuję metody na pobudkę. Nie cierpię rano wstawać - bardzo bym chciała mniej spać i zaczynać wcześniej dzień. Niestety wychodzi jak zwykle, czyli otwieram jedno oko, namierzam źródło hałasu, klikam "drzemka" i idę spać dalej. W końcu wstaję i okazuje się, że mam za mało czasu ;) A ja rano to... Dramat, tragedia, Armagieddon! Rano jestem zawsze zapuchnięta, zmrużona, na policzku odciśnięta poduszka... I w dodatku mój mózg kombinuje tylko co zrobić, żeby wrócić do łóżka. Więc zaczęłam zbierać metody budzące. Trochę z youtube, trochę z różnych gazet, trochę z własnego doświadczenia :)


~~~Zapachy~~~
Chyba większość z nas uwielbia pachnące kosmetyki :) A zapachy przecież budzą! Zapach cytrusów (pomarańcze!), mięty, zielonego ogórka, kawy... Ja uwielbiam cytrusy i to one najlepiej mnie przywracają do żywych, dlatego zawsze mam w domu jakiś cytrusowy żel pod prysznic, którego używam rano w ramach pobudki :) Aktualnie jest to pomarańczowy żel marki Cien. Pachnie cudownie! Inną metodą zapachową są olejki eteryczne - kilkoma kroplami olejku pomarańczowego lub grapefruitowego można skropić chusteczkę i taką chusteczkę sobie wąchamy. Tutaj bardziej polecam olejek pomarańczowy, słyszałam, że grapefruitowy, po pewnym czasie robi się gorzki (w sumie logiczne, owoce też ma trochę gorzkawe). Oczywiście następnie możemy znowu wykorzystać zapachy używając pachnącego balsamu do ciała. Wtedy obudzić się już trzeba :)


~~~Chłodzimy~~~
Kto nosi soczewki ręka do góry! Och jak ja uwielbiam soczewki rano - czołgam się zapuchnięta do lustra, jedna soczewka, druga soczewka, BUM, nagle widzę, a w dodatku soczewki tak przyjemnie chłodzą oczy... Ostatnio rozmawiałyśmy z przyjaciółką i okazało się, że ona też rano wyczekuje chłodnych soczewek na oczach ;)
Cudowną rzeczą jest coś co podpatrzyłam u Bubzbeauty - jeśli używacie chusteczek do demakijażu, po zmyciu makijażu chusteczkę dokładnie myjemy, lekko odsączamy z wody i wkładamy do zamrażalnika. Rano wyciągamy i mamy cudo do chłodzącego masażu twarzy. Taki poranny chłodny masaż likwiduje opuchnięcia, zaczerwienienia, a co najważniejsze - sińce pod oczami też znikają. Możemy też zrobić sobie gotowe kostki do masażu, pamiętam, że Michelle Phan robiła takie z zieloną herbatą - brzmią nieźle, prawda?

~~~Twarz~~~
Twarz schłodzona? :) Istnieje opcja przeze mnie jeszcze nie przetestowana, bo zawsze szkoda mi pomarańczy - wolę je zjeść :D Możemy na twarz położyć na kilka minut waciki nasączone świeżo wyciśniętym sokiem z pomarańczy. Brzmi to cudownie, więc może kiedyś odżałuję trochę zamiast zjeść. Teraz możemy użyć kremu pod oczy z kofeiną, który też pomaga na opuchlizny, a na całość twarzy wrzucamy coś nawilżającego (Clarins Daily Energizer ♥ ). Dalej dowolnie - makijaż albo standardowy albo na Dzień Paszteta (nie wiem jak Wy, ale ja mam swój specjalny makijaż na Dzień Paszteta - wtedy wiem, że kreska mi nie wyjdzie, podkład brzydko się rozprowadzi, a ja skończę jak coś w stylu ganguro na kwasie. Dlatego kiedy czuję się nieszczególnie, stawiam po prostu na lekkie podkreślenie oczu, korektor i rozświetlenie). Poza tym z moich obserwacji wynika, że kiedy jesteśmy zmęczone, lepiej wybrać cieplejsze kolory w makijażu - oczywiście wszystko zależy od urody i tego co nam pasuje, ale ja teoretycznie powinnam używać chłodnych barw, a w praktyce podkreślają mi one wszystkie niedoskonałości, a ja wyglądam na jeszcze bardziej zmęczoną.

~~~Włosy~~~
Tutaj w sumie dowolnie - ja włosów rano nie myję, bo nie dałabym rady odpowiednio wcześnie wstać. Czasem jednak moje włosy rano wyglądają strasznie - każdy w inną stronę, tu przyklapnięte, tam jakiś loczek. Do tego dodajmy tą cudowną sytuację kiedy idziemy spać z idealnymi włosami, a rano nagle okazuje się, że w ciągu tych kilku godzin włosy przestały być idealne i powoli zaczynają się przetłuszczać. Wtedy stosuję fryzurę ratunkową (nawet nie tylko wtedy, bo akurat bardzo ją lubię, a przypadkiem okazało się, że doskonale ukrywa, że coś jest nie tak z naszymi włosami). Fryzurę ratunkową znalazłam również na youtube - na kanale wendyslookbook - KLIK!

I to chyba wszystko :) Kto jutro budzi się rano za pomocą cytrusów? :)

Przy okazji zapraszam i polecam - So Shallow Me - nowy i jeszcze ciepły blog :)

piątek, 27 kwietnia 2012

A teraz moje nowości!

Po weekendzie pojawiło się w mojej kosmetyczce kilka produktów. Część kupiłam, część dostałam w ramach solidarności bladolicych (tu pozdrowienia :)). Zaczynamy!
Najpierw kolorówka, a potem reszta :) Będzie dużo zachwytów dzisiaj :)

1. Próbki! W dwóch słoiczkach znajduje się baza pod cienie Urban Decay i korektor Revlon Age Defying. Testuję :) Baza już mi się bardzo podoba. Korektor ma niezłe krycie, ale jest trochę widoczny. Muszę potestować dłużej.

2. Korektor rozświetlający Stila Illuminating Concealer Fair - cudności. Jestem maniakiem rozświetlania!


3. Lioele Dollish Veil Vita BB SPF 25 wersja Gorgeous Purple Light Beige - ostatnie odkrycie, z przyjaciółkami wszystkie się nią zasmarowujemy i zachwyca każdą z nas, mimo, że mamy różne odcienie skóry. Co prawda przy bladej cerze trzeba uważać, żeby nie uzyskać efektu rozświetlonego ducha ;) Testowałam też wersję zieloną Natural Green Natural Beige  i tez jest świetna - faktycznie likwiduje zaczerwienienia, nie wiem teraz którą kupić w pełnym wymiarze...

4. Zoeva Forever Eye Crayon Candlelight i Blumine - nie byłam ich pewna, ale teraz jestem z nich niesamowicie zadowolona! Raz, że kolory świetne, ale trwałość to coś niesamowitego. Te kredki po użyciu wysychają i wtedy są nie do zdarcia. Naprawdę. Czuję, że do nich będzie należało lato ;)


5. Sephora Mosaic Bronzing Powder SPF 15 - dostałam, ponoć już ich nie ma. Dostałam w ramach solidarności bladolicych (pozdrowienia!) Przy okazji okazało się, że to nie ja jestem kompletnym antytalentem do konturowania twarzy, a po prostu miałam za ciemny bronzer (zresztą ciężko kupić taki, który nadaje się do jasnej cery, nie mam racji? Nawet Essence "dla blondynek" jest ciemny!).


A z nie-kolorówki:


Eucerin DermatoClean 3 w 1 oczyszczający płyn micelarny - ostatnio bardzo podrażniają mnie wszystkie mleczka do demakijażu, więc uznałam, że pora przestawić się na micele. Mam go od dzisiaj, więc jak na razie nie mogę się wypowiedzieć. Może pamiętacie, że kremy Eucerinu mnie nie zachwyciły, ale płyn ma zmywać i nie podrażniać, więc myślę, że ten dobrze się spisze :)

GlissKur z jedwabiem - pierwszą mgiełkę do włosów GlissKura kupiłam mając 14 lat i od tamtej pory zawsze muszę mieć ją w domu. Wszystkie inne odżywki mogą się skończyć, ale bez GlissKura nie dam rady ;) Powód jest prosty - nie cierpię odzywek bez spłukiwania. Ale mgiełka to co innego, bez niej ani rusz. Najbardziej lubię wersję z jedwabiem (jw. ;)) i z keratyną. Nie mają w składzie denata!

Astor Skin Match i zoom na twarz!

Obiecałam recenzję podkładu Astor Skin Match i już przybliżam wam pokrótce jak się spisał. 
Po prawie miesięcznym, aczkolwiek nieczęstym używaniu mogę śmiało napisać, że jest naprawdę kiepski. Mam uczucie, że za każdym razem używam innego podkładu. Czasami się świeciłam, czasami wysuszał skórę, a niekiedy był idealny. Czyżby to zależało od nastroju mojej skóry? Hm... całkowicie nie mam pojęcia. Bardzo mało w sieci jest opinii na jego temat, wiem, że jest nowy i zastąpił jakiś podkład CUDO i większość dziewczyn ubolewa z tego powodu. Skusiłam się na niego ze względu na filtr 20 SPF. Kosztuje około 45 zł i jest dostępny w każdej drogerii z szafą ASTORA. Podkład jest w szklanej butelce. Ja wybrałam odcien 103 Porcelain.
Zdjecie pochodzi z wizaz.pl

Jak podaje producent:
Podkład idealnie dopasowuje się do Twojej cery
Dzięki innowacyjnej lekkiej formule podkład idealnie dopasowuje się do cery. Tworzy jedność naśladując naturalny kolor i strukturę skóry. 100% naturalnego efektu. Zero niedoskonałości bez efektu maski.

Dostępny w trzech gamach kolorystycznych: chłodnej, neutralnej i ciepłej.

Posiada SPF 20.


Moim zdaniem trzeba umieć go aplikować na twarz. Przy nieumiejętnym rozprowadzeniu możemy uzyskać efekt maski. Okropnie uwydatnia rozszerzone pory. Konieczne jest wykończenie makijażu pudrem, gdyż twarz się świeci jak (nie powiem co :). Czy kryje? W sumie nie wiem, gdyż u mnie jest DUŻO czerwonych plam do zakrycia, czasami udało mu się zakryć mniejsze zaczerwienienia a czasami powodował, że były bordowe :(. Nie zapycha! To jest jedyny plus! Pozostawia skórę lepką, a gdy nałożymy podkład na jakiś krem to się roluje, zwija i marszczy! Konsystencje ma dość rzadką. Nie kupię go już więcej. I nie polecam  dziewczyną które: chcą coś ukryć lub mają problemy z cerą. 



Jak same widzicie nie zakrył czerwonych plam i większych/mniejszych zaskórników.
Uwydatnił wszystko to co trzeba zakryć :(


BTW. Kuracja przynosi spektakularne efekty! Mam nadzieje, że uporam się jeszcze z tymi paskudnymi czerwonymi plamami. 

BTW 2. Pamiętajcie o filtrach! W długi weekend ma być ponad 30 stopni!






czwartek, 26 kwietnia 2012

Zły Kamill!

Kolokwium ze slajdów nieco zablokowało bloga, ale już jesteśmy dalej :) W mojej kosmetyczce po weekendzie też znalazło się kilka nowości, ale o nich będzie jutro.
Dzisiaj bardzo aktywnie będę odradzać.

Otóż kupiłam kiedyś (chyba z rok temu nawet) dwa kremy do rąk Kamill - te standardowe, jeden zielony, jeden biały. Akurat wtedy była na nie jakaś promocja w Super Pharmie, a koleżanka powiedziała, że są dobre (po długim używaniu tych kremów, naprawdę nie wiem co miała na myśli...).

Zatem stałam się posiadaczką kremu w opakowaniu z pompką. I już od tego można zacząć - pompka mogła służyć do strzelania przez okno na drugi koniec ulicy :D W większości przypadków podkładałam rękę, naciskałam pompkę, a krem leciał gdzieś w dal -.-' W dodatku zawsze jakoś się na tej pompce osadzał i zasychał, więc przy następnym strzale, w przestrzeń udawała się porcja kremu o konsystencji normalnej, z jakąś grudą zaschniętego kremu. Nie cierpię upapranych zamknięć od kremu, taki wyschnięty jest moim zdaniem paskudny, więc za każdym razem użycie tego było koszmarkiem.

Co do samego kremu - jest rzadki. W ogóle nie nawilża. Taki sam efekt mogłabym uzyskać wsmarowując w ręce wodę. Ja wolę kremy treściwe, które nawilżają. Może jak ktoś nie potrzebuje kremu do rąk, to uzna go za dobry kosmetyk ;) Dla mnie był beznadziejny. Całokształt: nijaki zapach, koszmarna konsystencja, zerowe efekty i to tragiczne opakowanie sprawiły, że zużywałam go prawie rok. Dzisiaj wyrzuciłam, bo już nie mogłam na niego patrzeć. 
Odradzam zdecydowanie!

Btw. od dzisiaj w gazetce SP jest Cold Cream Avene :) Ten zdecydowanie polecam!

sobota, 21 kwietnia 2012

Nowości w kosmetyczce

Uzupełniłam ostatnio zawartość swojej kosmetyczki. Stawiając głównie na krem z filtrem- zastanawiałam się 30 minut  i nadal uważam, że podjęłam pochopną decyzję. Niestety ciężko w Polsce znaleźć dobry krem, a panie w aptekach nie mają pojęcia jak nam pomóc w doborze idealnego.
.

Astor Skin Match Fusion Make up kolejny nie przemyślany zakup. Użyłam go już kilka razy i za każdym razem miałam wrażenie, że używam co rusz innego podkładu. Niewątpliwie znaczący wpływ miały różne kremy, które stosowałam pod niego, ale to następnym razem poświecę mu osobnego posta.

Avene Cleanance solaire-suncreen 30 spf przeczytałam różnorodne opinie na temat tego kremu. Szczerze nadal boję się go użyć. Na razie omijam słońce dosyć skutecznie (po prostu nie wychodzę na dwór i mój krem BB ma filtr). Krem jest bez parabenów przeznaczony do skóry trądzikowej. Konsystencje też ma lekką nie pozostawia po sobie białej warstwy. Zobaczymy jak się spisze :)
Btw. Jeżeli znacie jakieś dobre i godne uwagi kremy z filtrem to piszcie!

Vichy Normaden Pro Mat. Kupiłam go głównie by stosowań na nos i na część policzków. 

Eveline SOS dla kruchych i łamliwych paznokci. Mam nadzieje,  że okaże się w 100 procentach skuteczny, gdyż moje paznokcie przechodzą kryzys!

Ziaja BLOKER- kolejne opakowanie. Jest to mój numer jeden wśród antyperspirantów.

VIPERA Sweet Wet. Po przerwie błyszczykowej przełamałam się i kupiłam. Pewnie użyje go raz i rzucę do szafki. Oby tak nie było!

Inglot lakier do paznokci, czarny. Ostatnio zachwyciłam sie paznokciami w kolorze czarnym :) Ten lakier jest dobrze napigmentowany i jedna/ dwie warstwy tworzą już głęboką  czerń.

I na koniec paznokcie, które aż płaczą!!

Mialyście kontakt z którymś produktem?

Milego weekendu :)

piątek, 20 kwietnia 2012

Czego warto unikać

Czytając naszego bloga można odnieść wrażenie, że ja i Aga cierpimy na nadmierne przesuszenie skóry na całym ciele! Nic bardziej mylnego, ja od kilkunastu tygodni walczę z paskudnym łuszczeniem się skóry na twarzy. Oczywiście jak to zawsze bywa, zapomniałam o spakowaniu Cetaphilu! Po obudzeniu się i spojrzeniu w lusterko, miałam ochotę krzyczeć dajcie mi jakiś krem nawilżający. Niestety nikt mnie nie usłyszał i musialam sobie sama poradzić. Przegrzebałam calą szafkę ze starymi/nieużywanymi kosmetykami i znalazłam 
to:
Skład: Aqua, Isopropyl Palmitate, Cyclomethicone, Isocetyl Palmitate, Glycerin, Cetyl PEG/PPG-10/1 Dimethicone, Zinc Stearate, Polyglyceryl-2 Dipolyhydroxystearate, Magnesium Sulfate, Almond (Prunus Dulcis) Oil, Beeswax (Cera Alba), Paraffinum Liquidum, Sodium Lactate, Sodium PCA, BHA, Urea, Fructose, Lactic Acid, Inositol, Niacinamide, Glycine, Arnica (Arnica Montana) Extract, Methylparaben, Diazolidinyl Urea, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum. 
 Skład musiałam wygrzebać z internetu. Denerwujące jest to, że firma Pharmaceris nie umieszcza takich istotnych informacji na opakowaniu produktu!

 
 Pamiętam, że miałam mieszane uczucia co do tego kremu. Nie zużyłam go do końca, ponieważ stwierdziłam, że jest za mocny- zbyt intensywnie nawilżający.  Pozostawiał na skórze tłustą warstwę, która mnie bardzo odstraszała. Wstyd się przyznać, ale wolałam mieć suchą (wysuszoną) twarz niż bardzo nawilżoną. Oczywiście moje zdanie zmieniło się o 180 stopni. I wraz z kuracją postanowiłam nawilżać ją tak często i tak obficie jak się tylko da. Ale ale.. wracając do mojego kremiku. I do jego działań, to faktycznie krem pod względem poziomu nawilżenia nadaje się znakomicie. 

 Jak obiecuje producent: Polecany do codziennej pielęgnacji skóry szczególnie suchej, wrażliwej i skłonnej do łuszczenia i podrażnień. Spełnia się w 100 %. Jeżeli potrzebujemy dawki nawilżenia to bez problemu możemy się za niego brać :) Jednak jeżeli, ktoś ma tendencję do zapychania, to powinien go omijać szerokim łukiem! Przy codziennym stosowaniu, po okołu 2 tygodniach. możemy dostrzec nieprzyjaciół- tak było w moim przypadku. Więc pytanie dlaczego użyłam go rano? Otóż odpowiedź jest banalna- krem działa jak ukojenie,uspokojenie i dostarczenie nam nawilżenia 12 -godzinnego. jezeli już go kupimy, to zostaje nam niezbyt częste stosowanie, które zdecydowanie nam pomoże ukoić nadmiernie wysuszoną skór. Jeżeli ktoś zamierza kupić krem nawilżający to Pharmaceris Vita- Moistatic NIE POLECAM!

czwartek, 19 kwietnia 2012

Biedronkowy krem uniwersalny

Kupiłam go, bo jest tani, a na wizażu przeczytałam, że jest dobry do ujarzmiania baby hair :) 
No i zaczęłam używać - odkryłam, że jest uniwersalny i do wszystkiego :D
W efekcie używam go do rąk (oczywiste), do włosów (oczywiste dla wizażanek) oraz do stóp (oczywiste dla mnie :D). 
Otóż krem super nawilża :) Nie przepadam za kremami do stóp, które zostawiają takie dziwne suche wykończenie (patrz Cerkoderm - super do twarzy, ale moje stopy go nie lubią), a ten krem świetnie nawilża, ładnie się wchłania. Używam go rano i wieczorem, a stópki są gładziutkie :D
Poza tym jak dla mnie ma bardzo przyjemny odświeżający zapach :)
Zdecydowanie polecam, mój zużywam w tempie ekspresowym :)

wtorek, 17 kwietnia 2012

Przegląd eyelinerów :)

Uwielbiam kreski! Maluję je już chyba od 5 lat - uwielbiam! Bardzo lubię podkreślać oczy - czasem zdradzam kreski z cieniami, ale nieodmiennie do nich powracam. Pora na przegląd moich eyelinerów. Posiadanych - ale będzie też kilka słów o tych, które już się skończyły, a warto o nich powiedzieć :)

Czego wymagam od eyelinera? Lubię jak jest precyzyjnie, jak nie wysycha w opakowaniu, jak nie robi kluch :) Musi być mocno napigmentowany najczarniejszą czernią! Nie może robić prześwitów (i na powierzchni kreski i między rzęsami). Ja preferuję grube krechy, chociaż zdarza się, że zrobię i cienkie. Dzisiejsza wyglądała tak:


Zaczniemy od  czarnych (chronologicznie), a potem chwilka o kolorowych.

1. Mój pierwszy eyeliner był z Delii. Nigdy nie malowałam kresek, więc postanowiłam kupić jak najtańszy - gdybym okazała się kreskowym zakalcem, przynajmniej nie byłoby mi szkoda wydanych pieniędzy. Eyeliner miał miękki pędzelek (czy jak mówi moja przyjaciółka, był to eyeliner "z wąsem" :D) i był cudowny. Okazało się, że nie jestem kreskowym zakalcem, a Delia poprowadziła mnie za rączkę i nauczyła robić kreski. Pędzelek był super, dawało się zrobić i cienkie i grube kreski. Niestety chyba już go wycofano - nigdzie go nie widzę :( Ja go kupiłam na stoisku z różnymi kosmetykami. Gdyby ktoś zauważył eyeliner z napisem Delia Glamour w czerwonym, matowym opakowaniu - proszę krzyczeć!

2. Drugi był eyeliner IsaDory - i to jest moja miłość absolutna! Kupiłam go za pierwsze zarobione pieniądze, akurat wtedy spotkałam się z kolegą i  zmusiłam go do pójścia ze mną do drogerii - wył ze śmiechu widząc jak wpatruję się w buteleczkę za 50zł i przeprowadzam obliczenia, czy to będzie dużym szaleństwem jeśli go kupię. Czytałam o nim recenzje na wizażu - dużo dziewczyn pisało, że można nim robić tylko grube kreski - nie jest to prawdą, ja nim trzaskałam i grube i cienkie, to po prostu kwestia wprawy. Ma sztywny pędzelek, ale operowało mi się nim bardzo dobrze. No i był naprawdę czaarny! Buteleczka starczyła mi na dwa lata - przy codziennym malowaniu grubych kresek :) Kiedy skończy mi się któryś z obecnych eyelinerów, pewnie do niego wrócę.
3. Potem próbowałam zdobyć znowu Delię, nie udało się. Więc kupiłam zachwalany eyeliner JOKO (Virtual). O matko, kaszana, nie cierpię dziada! Strasznie długo go męczyłam, na szczęście się skończył. Jest to eyeliner "z wąsem", ale ten wąs jest jakiś taki... Zbyt sprężysty. Ciężko mi to wytłumaczyć, ale on w trakcie robienia kreski potrafił nagle się wyprostować i "odskoczyć" rozmazując mi kreskę albo robiąc ciapki. Jest dość czarny, konsystencja daje radę, ale ten wąs jest okropny! Drugi raz nie kupię. Zatrzymałam go, bo ciągle chcę go umyć, może wąs przyda się do wzorków na paznokciach :)

4. Następnym agentem został zachwalany wtedy na wszystkich blogach żelowy Catrice. I cóż. Jest fajny, ale nie jakoś szaleńczo. Jestem z niego bardzo zadowolona, ale ma też kilka wad, które sprawią, że ponownie go nie kupię. Otóż - nie jest moją wymarzoną czernią najczarniejszą :( Niestety robi prześwity. I te na przestrzeni kreski i też przy rzęsach (z tego powodu muszę eyelinerem płynnym dosmarowywać kreskę). Poza tym u mnie kilka razy się odbił, ale zrzucę to na pogodę. Natomiast bardzo podoba mi się jego konsystencja, na pewno kupię jeszcze jakiś eyeliner w żelu. Zastanawiam się nad Inglotem.

5. Ostatni jest liner Eveline - podoba mi się jego opakowanie. Pędzelek jest trochę za sztywny do kreski solo, ale super się sprawdza jako eyeliner uzupełniający Catrice. Poza tym jest przyjemnie czarny :)

O kolorkach:

1. Oriflame w pisaku - sama nie wiem co o nim sądzę. Jest fajny w użyciu (chociaż pisak bardzo paprze się cieniami i trzeba używać go bokiem, bo czubek kreski nie narysuje), ma super kolor. Ale zmywanie to jakiś żart. Po zmyciu, na skórze zostaje zielony barwnik... Wygląda to dziwnie. I nie daje się zmyć. Nie wiem czemu go kupiłam. To było dawno. Ogólnie jestem chyba największym chodzącym po ziemi przeciwnikiem Avonu i Oriflame'u. Nie cierpię obu firm, a jak jeszcze jakaś konsultantka mi wyskoczy z pytaniem "Masz katalog?" to poziom mojej agresji wzrasta do 1000%.

2. Zoeva - kolorek to The King and I. Jest piękny. Opalizujący fiolet. Kolor szaleńczo uwielbiam. Na początku aplikacja mnie przerażała - wąs jest dość gruby i mało zbity. Ale wystarczyło trochę poćwiczyć i śmigam fioletowe kreski. Na pewno kupię więcej tych eyelinerów, jest świetny!

A na koniec szybkie zestawienie na łapce tego co posiadam: (można kliknąć i sobie pooglądać z bliska - specjalnie nie zmniejszałam zdjęcia :))

Na lato zachciewa mi się kolorowych kresek :)
Lubicie kreski w makijażu? Jakieś ulubione linery? Ja szukam kobaltowego, złotego i może turkusowego? :)

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Cytrynowa trawa na dobranoc

Po ciężkich trzech tygodniach w końcu mogłam wymęczyć moją buźkę peelingiem mechanicznym!
Brakowało mi tego bardzo :) Oczywiście jak peeling to i maseczka. Wybór padł na Sanoflore, pewnie ze względu na mój podły nastrój. Adoskonale wiem, że zapach cytrynowej trawy mnie relaksuje. Jak już wspominałam wcześniej jestem maseczkomaniaczką i brak maski na mojej twarzy dłużej niż tydzień powoduje niekontrolowane wybuchy złości! :) 
Na osłodę zimnego dnia ja w masce z sercami na czole!

Maska w składzie posiada kaolin- glinkę o właściwościach pochłaniających wszystko to co niezbędne i niechciane.Odnawia naskórek, delikatnie złuszcza, zwęża pory, eliminuje błyszczenie się skóry wygładza powierzchnię. Bez parabenów, idealna do cery trądzikowej jak i wrażliwej. Zawiera w sobie 98 % składników naturalnego pochodzenia.


Co tu dużo mówić! Uwielbiam tą oczyszczającą maskę: za zapach, konsystencje a przede wszystkim za efekty! Oczyszcza i to w trybie natychmiastowym. A twarz promienieje! Nie wysusza skóry, co rzadko się zdarza w przypadku glinek. Przy tym jest wydajna (mam opakowanie około 8 miesięcy)  Niewielka ilość wystarczy by pokryć całą twarz. Podoba mi się jej opakowanie, bez problemu można wydobyć idealną ilość z opakowania oraz zużyć do końca :) Używam jej dwa razy w miesiącu, żeby nie przyzwyczaić skóry.  
 Ciekawe czy inne produkty z tej serii sprawdzają się również dobrze :) A maskę bezapelacyjnie polecam! 

niedziela, 15 kwietnia 2012

Pomoc dla mojej przesuszonej skóry!


 Musiało się tak stać! Po 2 tygodniowej kuracji antybiotykami doustnymi i zewnętrznymi, moja twarz wysuszyła się na wiór (ale mogę się już chwalić, gdyż jest o niebo lepiej i wszystko łanie-pięknie się goi i znika)! Mimo starań jakie wkładałam w codzienną pielęgnacje, nie mogłam uniknąć nadmiernej suszy, która zapanowała  na mojej twarzy. Cóż, nie oszukujmy się, ale spodziewałam się takich efektów. 


Każda z nas zapewne zna dobroczynne działanie kwasu hialuronowego i zdaje sobie sprawę z jego niesamowitego wpływu na kondycje naszej cery, skóry czy także włosów. I dzisiaj w stronę właśnie tego mazidła chylę czoła!

 Ale nie zawsze moja opinia na temat kwasu "HA" ( będę go od dzisiaj tak nazywać) była taka sama. Mianowicie, kiedy skończył mi się mój ukochany jedwab do włosów, gwałtownie szukając czegoś na końcówki chwyciłam za opakowanie kwasu hialuronowego. Wydobyłam z niego kropelkę i bach! na włosiska. Uradowana, że sprawiłam im taką przyjemność, wyszłam z domu. Po kilku godzinach coś niedobrego działo się z nimi, były tak suche i powykrzywiane, przeczesałam raz drugi, aż w końcu zwinęłam włosy w koka i pognałam do mieszkania. Ponad dziesięć minut zajęło mi znalezienie winowajcy! No niestety pluje sobie w twarz, że mogłam być tak głupia aplikując sam kwas na włosy zamiast użyć  go jako dodatek na przykład do olejku kokosowego :) Ciekawe co by się stało z moją cerą, gdybym taki czysty kwas HA nałożyła?

  Ale wracając do mojej suchej twarzy to używanie kwasu HA z Cetaphilem czyni cuda! Cethaphil ma swoich zagorzałych fanów jak i mocnych przeciwników, w sumie się nie dziwię, ja też mam co do niego pewne zastrzeżenia, w szczególności ubolewam za tą lepką tłustą warstwę, którą zostawia po sobie- utrzymuję się czasami nawet do rana. Ale Cetaphil + Kwas HA= COŚ PIĘKNEGO, a co dokładnie? Przede wszystkim otrzymujemy brak znienawidzonej suchości, szorstkości i uczucia ściągnięcia! Cetaphil pięknie się wchłonia- nie ma już uczucia lepkości.  Nie świecę się, nie błyszcze jak jarzeniówka w super markecie i mogę się gładzić (z umiarem) po swoich nawilżonych policzkach. Jeżeli z powodu tych wszystkich wad wyrzuciłyście cetaphil do kosza, to biegnijcie go stamtąd wyciągnąć, bo jedna niewielka kropla połączona z kwasem HA zrobi waszej buźce ogromną radochę :))) To będzie mój nawilżacz numer JEDEN, bez problemów poradził sobie z paskudnym łuszczeniem się skóry. 


Miłego wieczoru :)



sobota, 14 kwietnia 2012

Clarins, Creme Eclat du Jour (Daily Energizer)

Kremy do twarzy zmieniają mi się z porami roku - proces doboru odpowiedniego kremu trwał lata, wciąż brakuje kremu na jesień, a wiosna jest właśnie testowana :) Kremem idealnym na zimę jest Nutritic, wiosennie właśnie testuję krem Siquens (i bardzo mi się podoba - prawdopodobnie się zaprzyjaźnimy), a latem miłością mą jest Clarins.

Zobaczyłam jego reklamę w jakiejś gazecie i jak nigdy nie kupiłam kremu za 100zł, tak tego pięknego kwietniowego dnia 2010 roku, zobaczyłam napis Daily Energizer i wiedziałam, że będzie mój. Wiąże się to z jedną z obsesji - ja naprawdę źle wyglądam rano - jestem cała zapuchnięta na twarzy, pod oczami mam sińce, a na twarzy zaczerwienienia. Dodajmy do tego nieprzytomne spojrzenie - no dramat! ;) Dlatego od dłuższego czasu zbieram różne magiczne sposoby na obudzenie/orzeźwienie/ożywienie się rano :) Zebrało mi się już całkiem sporo sposobów - może zrobię o nich notkę, wyglądajmy pięknie rano ^^

Chodził więc za mną ten Daily Energizer, bo nie dość, że opakowanie ładne, to jeszcze ma mnie budzić :) W końcu popędziłam do Douglasa i był mój! Zakochałam się w nim od pierwszego użycia.

Skład: Aqua, Caprylic Trigliceryde, Glycerin, Silica, Cetearyl alkohol, Dipentaerythrityl tetrahydroxystearate/tetraisostearate, Pentylene glicol, Glyceryl stearate, PEG-100 stearate, Stearyl alkohol, Trehalose, Cetearyl glucose, Ascorbyl glucoside, Dimethicone, Propylene glycol, Polyacrylamide, Parfum, Ethylhexylglycerin, Isoparaffin, Tocopheryl acetate, Tromethamine, Butylene glycol, Curcuma longa root extract, Disodium EDTA, Dimethiconol, Laureth, Gingko biloba, Hydrolyzed opuntia ficus-indica flower extract, Glyceryl acrylate, Phenoxylate, Methylisothiazolinone, Thermus thermophillus ferment, Xylitol, Alchemilla vulgaris extract, Lapsana communis flower, Potassiom sorbate, Rhodiola rosea root extract, Sodium lauryl sulfate, Butylphenyl methylproppionian, Linalinol, Limonene, Hexyl cinnamal, Hydroxyisohexyl, Hydroxycitronellal, Alpha-isomethyl ionone, Citronellol

Co mamy?
Szklany, dość ciężki pojemniczek. Zakręcany. Do opakowania mamy dołączoną taką... łopatkę? Mini-szpachelkę? :D Chyba wiecie o czym mówię. Ja byłam nią zachwycona - paznokcie mam dłuższe niż krótsze i dłubanie nimi w kremie jest niezbyt fajne. No i taka łopatka wydaje mi się zdecydowanie bardziej higieniczna niż wkładanie do kremu paluchów. Oczywiście o ile ją myjemy :) Samego kremu jest 30ml, szalenie dużo to nie jest, ale jak na tą ilość to sam krem jest wydajny. Daily Energizer występuje w formie kremu i kremu-żelu. Ja miałam wersję kremową, żel mnie jakoś nie pociągał, nie przepadam za takimi kosmetykami. Krem jest biały, żel ma kolor lekko brzoskwiniowy.

Ale jak to pachnie! Cudności! Dla mnie zapach jest taki odświeżająco-owocowy. Nie jest jakiś strasznie mocny (chociaż czuć, więc jeśli ktoś nie lubi pachnących kosmetyków, to odpada). Konsystencję ma całkiem fajną, ja niby wolę bardziej zbite, ale to krem na lato, więc w tym przypadku mi nie przeszkadza. Ładnie się rozprowadza, mi za kilkoma pierwszymi razami nabierało się za dużo produktu, ale potem się nauczyłam.

Co robi?
Po pierwsze budzi zapachem. Już sam zapach jest naprawdę odświeżający. Skóra po jego użyciu jest nawilżona, gładsza i jakby napięta. Zdecydowanie spełnia swoje zadanie budzenia rano :) świetnie nadaje się też pod makijaż - bardzo szybko się wchłania i nie zostawia żadnego filmu na twarzy. 

Daily Energizer kosztuje ok. 100zł (chyba dokładnie 99) za 30ml. Moim zdaniem mimo niezbyt dużej pojemności, to jest zdecydowanie warty swojej ceny :)